Można napisać powieść nie używając imion bohaterów? Lem udowadnia, że tak. Dodaje również, że nasze poznanie świata jest bardzo kalekie, gdyż do wszystkiego jesteśmy zmuszeni przykładać naszą zwykłą, ludzką miarę. Oto moja ukochana „poważna” powieść Stanisława Lema, „Eden”.
(recenzja dedykowana jest Zosi i Łukaszowi, którzy odgadli tytuł powieści w naszej codziennej zagadce na facebooku)
Powieść ma specyficzny, lekko klaustrofobiczny klimat. Na obcej planecie rozbija się statek kosmiczny, którym podróżuje sześciu mężczyzn. Są oni ze sobą tak długo, że nie czują potrzeby używania imion, a ich jestestwo wyznaczają spełniane na pokładzie funkcje. Chemik, Cybernetyk, Doktor, Fizyk, Inżynier, Koordynator: Lem celowo używa nazw zawodów jako zamienników imion, chce podkreślić, że na ich miejscu może być każdy. Imię pojawia się tylko raz. Jest to punkt zwrotny całej książki i urzeka subtelnością, choć czytelnik (czyli ja) może poczuć się, jakby dostał kowadłem między oczy (to też ja).
Bohaterowie różnią się swoim sposobem poznawania świata, starają się go ogarnąć poprzez dziedzinę, w której są najlepsi. Mała grupka w sytuacji ekstremalnej, zagubieni w obcym świecie – oczywistym jest, że rodzą się konflikty, odgrzewają się stare urazy. Nie pomaga w tym obcość planety, której nijak nie da się przyłożyć do naszych ludzkich standardów. Jest to sytuacja idealna do pokazania ludzkich słabości… ale i rzeczy wspaniałych.
Lem jest absolutnym mistrzem nastroju. Prowadzi nas przez tajemnice, nie udzielając praktycznie odpowiedzi. Wiemy tyle, ile bohaterowie – widzimy rzeczy obce i próbujemy je zrozumieć, choć jesteśmy skazani na nieustanne „jak”. „To wygląda jak nasza fabryka”, „to z kolei jest jak nasze…”, „to jest jak…”. Lem uczy pokory, mówi, że nasza ludzka miara poznawania wszechświata jest skazana na porażkę.
Fabryki produkujące dziwne przedmioty w obiegu zamkniętym, które do produkcji rzeczy nowych wykorzystują to, co przed chwilą stworzyły. Stosy ciał tubylców. Dziwne zwyczaje. Fantazja Lema nie ma granic, przy czym nie opiera się na prostej antytezie tego, co znamy, po prostu jest… inna. Z drugiej strony – uroczo archaiczna w doborze słów, co może trochę razić czytelników przyzwyczajonych do najnowocześniejszego słownictwa. Pamiętajmy jednak, że w chwili, kiedy powstawał tekst, połowy przedmiotów, które opisywał Lem jeszcze nie było… choć teraz już są, choć się inaczej nazywają. Przypadek?
Powieść może być uznana za jedną wielką metaforę naszego współczesnego świata, szczególnie sytuacji bliskich nam, Polakom. Może to być jeszcze jeden psikus autora, który narzuca nam oczywistość, by wytknąć potem palcem przekłamania, których dokonaliśmy w swoich umysłach, żeby nam sytuacja „pasowała” do tego, co już znamy. Niemniej – zabawa w zgadywanki jest bardzo wciągająca.
Wbrew pozorom powieść nie ma pesymistycznego nastroju. Lem podsuwa nam doskonałe rozwiązanie (którego nie podam, przeczytacie sobie), które nie tylko pozwala nam poznać inność, ale też ją zrozumieć. Czyni to z właściwą sobie miłością dla ułomnego człowieka, którym – jak wielokrotnie podkreślał – on sam jest.
Zakończenie powieści, moim zdaniem, jest jedną z najlepszych puent, jakie przeczytałam. Zostawia czytelnika w zadumie, ale i wzbudza chęć, żeby wyjrzeć przez okno i jeszcze raz zobaczyć, jak piękna jest Ziemia.
Stanisław Lem, Eden
wyd. podobno Gazeta Wyborcza jakoś ostatnimi czasy. Szukajcie, a znajdziecie! (oby)
A w ramach bonusu: okładka wersji angielskiej z przepięknym hasłem tytułowym:
„Przerażająco wiarygodny obraz świata, który oszalał”
Tak, tak, nie ma to jak oberwać subtelnym kowadłem między oczy… 😉 😛
Trzeba przejść się do Empiku.
Moja dotychczasowa styczność z Lemem ogranicza się do opowieści o największym z największych podróżników międzygalaktycznych. Wszystkie były świetne i dosyć mocno zabarwione humorem. Chyba pora na coś poważniejszego 😉
Ja przeczytałam „Solaris” i mi się nie podobało (przez ile stron można opisywać OCEAN?!), więc się zniechęciłam.
mnie Solaris też wynudził setnie, ale eden był naprawdę świetny 🙂
O, jak miło, a już myślałam, że ja jakaś nienormalna jestem, bo „Jak Lem może się nie podobać?!” 😉
Zlagiem, bo mało tu zaglądam (proszę mnie zbesztać później), ale zgadzam się: Solars nie jest szałowe. Zresztą autor też tak uważał. 🙂
Obiecałem sobie, że w te wakacje (albo nie daj Boże jak będzie wcześniej wolne) to ponadrabiać parę książek S. Lema.
A ja nie rozumiem zakończenia powieści, choć „Eden” bardzo mi się podobał… Może mi ktoś pomoże?
Przy okazji, uważam, że Solaris jest świetna, podobnie Niezwyciężony. Natomiast zupełnie mnie nie zainteresowały przygody pilota Pirxa.